Mormońskie nieprawdy na podstawie ich świętej księgi.

Choćby nawet tysiąc świadków świadczyło „wszystkim narodom, pokoleniom i różnojęzycznym ludom”, że Joseph Smith Junior faktycznie otrzymał i przetłumaczył tajemne złote płyty, lektura Księgi Mormona i poszczególne epizody z życia Smitha jasno pokazują, że musiał być oszustem, marnej zresztą jakości. Skupię się tutaj na samej księdze, której cudowne natchnienie podważają historyczne i teologiczne fakty.

Gdy nie jest się biblistą, właściwie niemożliwe jest napisanie współczesnego apokryfu. Nie wystarczy biblijna stylizacja (na przykład nagminne rozpoczynanie zdań od „i”). Trzeba wiedzieć wszystko, na przykład, jakie są odległości pomiędzy poszczególnymi miejscami (np. Jerozolimą a Morzem Czerwonym), jakie rzeki wpływają do poszczególnych zbiorników (np. do wspomnianego Morza Czerwonego), mieć pojęcie, że wbrew słowom księgi, Półwysep Arabski nie obfituje w drewno, owoce i miód, wiedzieć, kiedy powstała stal i jaka jest jej łamliwość (w KM występuje anachronizm i absurd – ręczne złamanie stalowego łuku) albo jaka jest data napisania poszczególnych ksiąg. Nie cytowano by wtedy w latach 588-570 proroka Malachiasza piszącego ok. 480-460 czy tzw. Deutero-Izajasza. Używanie słów natenczas nieznanych, jak np. „synagoga” (gr.) czy „sakrament” (łac.) lub „cywilizacja” (również łac.) jest powszechne w Księdze.

Zawsze można zrzucić winę na niedoskonałości rzekomego tłumaczenia lub na język angielski, ale z czasem okazuje się, że taka linia obrony jest nie do obrony. Nieścisłości są zbyt ogromne – nie chodzi tu wcale o semantyczne niuanse. Jednakże „fakt”, że Smith tłumaczył tekst z reformowanego egipskiego (który z całą pewnością jest językiem przez niego wymyślonym) daje i tak duże możliwości do apologetycznych działań. Dyskutować można nad takimi słowami jak „petycja”, „rojaliści”, „wolnościowcy”. Nawiasem mówiąc, już sam niezreformowany egipski byłby wyjątkowym językiem jak na Hebrajczyka.

Bohaterowie Smitha używają bez zmrużenia oka podarowaną przez Boga cudowną busolę (niczym Jack Sparrow na swoim okręcie), podczas gdy to słowo ani narzędzie jeszcze nie powstało. Podobnie jest z orientalnymi bułatami. Na ziemie amerykańskie zabierają izraelskie zwierzęta i rośliny, mimo tego nie znaleziono śladów tychże w przedkolumbijskiej erze, z całym prawdopodobieństwem dlatego, że ta informacja została zmyślona przez autora. Nie było tam także jedwabiu ani pszczół, które przywiezione zostały dopiero przez europejskich osadników. Ziemie te miały być wcześniej nieznane, co jest nieprawdą, ponieważ cywilizacje prekolumbijskie miały się wtedy bardzo dobrze. Osiedleńcy mieli budować na tych ziemiach ogromną liczbę miast, nie znaleziono jednak żadnych archeologicznych pozostałości po tych miastach w Ameryce prekolumbijskiej. Podobnie brak dowodów na transakcje monetarne – nie istnieją żadne pozostałości pieniądza.

Zdarzają się też zabawne absurdy, gdy najpierw Nefi znajduje cenne kruszce i surowce, a kilka wersetów dalej buduje skromną świątynię, ponieważ… nie znalazł odpowiednich surowców. Świątynię te zresztą budował na wzór Salomona – w tuzin osób (Salomon potrzebował siedmiu lat i 150 tysięcy ludzi). Smith twierdzi również, że kapłan Alma był w stanie, będąc świadkiem przemówień proroka Abinadiego, odtworzyć je po jego śmierci z pamięci – dodać tylko należy, że przemówienia liczą łącznie około trzech tysięcy słów.

Smith, powołując się na Biblię, twierdzi, że Mojżesz został zabrany na wzór Henocha lub Eliasza, podczas gdy według tekstu Księgi Wyjścia pochowano go w dolinie krainy Moabu naprzeciw Bet-Peor. Wzmiankuje się jedynie, że nie zna się obecnie miejsca jego pochówku. Warto tu wspomnieć, że Smith korzystał z popularnej Biblii Świętego Jakuba, co widać jak na dłoni, ponieważ kopiuje wszystkie jej translatorskie niedociągnięcia.

Innym problemem jest to, że imigranci z Jerozolimy opuścili ją przed jej zniszczeniem przez Babilończyków w 587 roku. Diaspora amerykańska nie miała żadnych kontaktów z ludem jerozolimskim, natomiast fakt zagłady Jerozolimy w Księdze Mormona zdaje się być wszystkim wiadomy i pewny, choć jedynym źródłem wiedzy o tym mogły być nadprzyrodzone objawienia.

Ciekawym kwiatkiem, jeśli nie chwastem, jest interpretacja czarnej skóry u niektórych mieszkańców tych ziem (Lamanitów). Czarna skóra miała być karą za nieposłuszeństwo wobec Boga i brak szacunku wobec Nefiego. Ubarwienie skóry tego pokolenia zostało potraktowane jako przekleństwo, które obdarzyło ich wadą gnuśności, próżności i chytrości. Rasizm jak się patrzy. Pokolenie to w KM lubuje się w wojnach i rozlewie krwi, żywiąc wieczną nienawiść do ortodoksyjnych Nefitów. Są mordercami i zwierzęcymi krwiopijcami, okrutnikami taplającymi się w bałwochwalstwie i dzikusami. W dalszej części księgi zamieszcza się informację, że Bóg potomstwo każdego, kto zmiesza się z Lamanitami, także przeklnie czarną skórą – wyjaśnienie to z biologicznego, genetycznego punktu widzenia jest zupełną bzdurą. Tak samo, jak „wybielanie” skóry nawróconych na jedyną słuszną religię.

Pojęcia o naukowej historii biblijnej Smith zbyt wielkiego pojęcia nie miał. Historyzuje Adama i Ewę, Wieżę Babel, a także potop i Jakuba sprzedanego do Egiptu. Cytuje Ewangelie i listy Pawłowe w tak wielkiej ilości, że nie ma mowy o przypadku. Od razu widać, że autor znał te pisma. Pisze o tych, co nie należą do świata, że ostatni będą pierwszymi, używa także greckiego słowa „ewangelia”, z języka nieznanego Hebrajczykom. Bliskie jest królestwo niebieskie, diabeł jest ojcem kłamstwa, kołaczącemu otwierają, należy odkładać niezniszczalne skarby w niebie, przepowiada się na dachach, pierwsi będą ostatnimi, tym co nie mają, zabiera się i to, co mają; istnieje szeroka i wąska brama do zbawienia, do królestwa Boga nie wejdzie ten, kto się z niego nie narodził i nie będzie czcił go w duchu i w prawdzie. Ostrzeżenia przed wyparciem się Jezusa również są w stylu ewangelicznym. „Kto wytrwa do końca, będzie zbawiony” – zdarzają się i cytaty dosłowne. „Pójdź więc, twoja wiara cię uzdrowiła” – kolejny przykład. Chwilę dalej znajduje się parafraza zasady „o cokolwiek prosić mnie będziecie”, a jeszcze dalej – ostrzeżenie Jezusa: „I wtedy wyznam im, że nigdy ich nie znałem; i odejdą w wieczny ogień przygotowany dla diabła i jego aniołów”. Siekiera jak u Jana Chrzciciela jest już przyłożona do korzenia, a każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostanie wycięte i rzucone w niegasnący ogień. Modlić się do Ojca należy w imię Chrystusa. Swoją drogą, określanie Boga Ojcem to raczej zwyczaj nowo niż starotestamentalny. Podobnie, gdy nazywa się Jezusa wiele razy dobrym pasterzem – porównywanie Boga do pasterza nie jest obce duchowi ST, ale przede wszystkim oznacza Jezusa i jego trzodę wiernych. Nagich należy przyodziać, nakarmić głodnych i uwolnić będących w niewoli, a górom i morzom można rozkazywać – byleby z wiarą w Jezusa. Jeden z bohaterów otrzymuje w pewnym momencie władzę na wzór Piotra/Kefasa. Smith modyfikuje również przypowieść o nieurodzajnym figowcu, zmieniając ją na oliwkę, przedłużając ją aż do granic dobrego smaku – gadulstwo zresztą to kolejna cecha charakterystyczna grafomańskich objawieniografów.

Przykłady paulinizmów mogą stanowić między innymi wszczepianie gałązek do drzewa oliwnego, brak usprawiedliwienia przez Prawo, wiara wykraczająca poza Prawo i przewyższająca je, wola ciała i ducha, zbawienie tylko przez łaskę, wypełnienie prawa przez Jezusa i jego kres, pierwociny Chrystusa, a także teologia charyzmatów, jak choćby daru mówienia nowymi językami i ich tłumaczenia. Na wzór hymnu z Listu do Filipian każde kolano ma się zgiąć przed Jezusem i każdy język wyznać, że jest on Bogiem.

Zapożyczenia z Apokalipsy to niewątpliwie wybielanie szat w krwi Baranka, pierwsza i druga, duchowa śmierć, Śmierć oddająca swych zmarłych, jezioro ognia i siarki, nierządnica i jej wielki upadek, królestwo diabła i jego wieczne łańcuchy.

Zdarza się, że autor cytuje ST w parafrazie nowotestamentalnej – np. Pwt 18,15.19 za Dz 3,22. Będąc już przy Dziejach Apostolskich, Smith cytuje także i Piotra – prawie dosłownie – mówiąc o jedynym tylko imieniu, w którym można otrzymać zbawienie.

Największych absurdem jest jednak anachroniczna na tamte czasy teologia. Jest niezwykle rozbudowana, dla współczesnych byłaby bluźniercza, lecz przede wszystkim zupełnie niezrozumiała. Występuje nie raz abstrakcyjna dla ówczesnych idea chrztu (nieużywane jest w tym przypadkowo etymologiczne słowo „zanurzenie”), i to jeszcze „w imię” Jezusa i w celu zgładzenia grzechów. Totalną abstrakcją jest to, że na prawie dwa wieki przed działalnością Jezusa Smith nakazuje bohaterom przystępować do chrztu. Może jest tylko quasi-sakramentalny chrzest, ponieważ brakuje ewangelicznej formuły, ale ranga i skutki wydają się podobne (nawet jeśli później konsekwentnie mówi się o chrzcie do nawrócenia – wzorem Jana Chrzciciela).

Odkupienie krwią Jezusa Chrystusa i grzech pierworodny jest opisane w zupełnie nowotestamentalnych terminach i rozumieniu, z pewnością wydawałoby się to ówczesnym dziwnymi koncepcjami („odkupienie – od czego niby?”). Duch Święty jest już uosobiony, przyjmowany podczas bierzmowania poprzez nakładanie rąk (nawet teologia niewybaczalnego grzechu przeciwko niemu jest już objaśniana), a Bóg okazuje się mieć syna. Tyleż to prorocy starotestamentalni walczyć będą o monoteizm, a tymczasem bohaterowie KM uwierzyć muszą, że Bóg ma syna (Jednorodzonego, istniejącego od założenia świata, to jest Przedwiecznego rzecz jasna!). Syn ten właściwie według Smitha jest Ojcem, Stwórcą nieba i ziemi. Cóż, politeizm w tamtym czasie w Izraelu nie należał do rzadkości, ale fakt, że pobożny Hebrajczyk nie jest zdziwiony takimi nowymi dla siebie prawdami – quasi-trynitarnymi, jeśli nie tryteistycznymi – jest absolutnie zadziwiający. Nie są nawet zaskoczeni tym, że Bóg zejdzie cieleśnie na ziemię i będzie miał cielesną matkę-dziewicę.

Otwarcie mówi się o Jezusie, nazywając go Mesjaszem i Chrystusem. Mesjańskie nastroje nie były natenczas zbyt ukształtowane – mesjanizm rozpoczął się znacznie później, a już z pewnością nie dotyczył uniwersalnego zbawienia. Bóg nazywany jest wprawdzie odkupicielem (hebr. goel), ale nie w rozumieniu powszechnego zgładzenia grzechów. Użycie terminu Chrystus zakrawa na poczucie żenady – znów nieznana ówcześnie greka. W pewnym momencie staje się nawet imieniem (sic!). Termin Baranek Boży, tu zdecydowanie nadużywany, to także anachronizm. Słuchacze proroka nie mają żadnych pytań, nawet gdy słyszą o ukrzyżowaniu Boga. To, że Bóg mógł zejść na ziemię i dać się ubiczować i ukrzyżować, ziomków Jezusa bulwersowało do samych trzewi, tutaj natomiast wszystko przyjmowane jest nawet bez podrapania się po głowie. Kara ukrzyżowania, powszechna w I wieku, nie była znana w Izraelu. Już sam sposób śmierci powinien budzić pytania – tymczasem nic takiego się nie dzieje. Znoszenie „krzyży” również wydaje się dla wszystkich zrozumiałe. Lud Nefitów jest na tyle niemądry i niedojrzały, że nie potrafi powstrzymać u siebie żądz materialnych, ale teologiczne zawiłości wydają się dla nich pestką. „Bóg musi umrzeć za grzechy świata? A cóż to za nieznana nauka?” Ach, to tylko Joseph Smith pisze własny apokryf. Jego fikcyjni prorocy przewidzą wszystko, i to nawet sześć wieków przed wydarzeniami – datę narodzin Jezusa (pomylą się wprawdzie o kilka lat), liczbę jego uczniów, którzy będą sądzić dwanaście pokoleń Izraela, a nawet najmniejszy szczegół Pasji.

Pomyłka w sprawie datowania bierze się z tego, że Smith umieszcza narodziny Jezusa mniej więcej w roku zerowym, gdy tymczasem możliwy zakres to 8-4 przed naszą erą. W roku czwartym przed naszą erą umiera Herod Wielki, który chciał – według relacji ewangelicznej – zamordować Jezusa. Jezus nie mógł więc się urodzić po jego śmierci. Tymczasem według KM w roku 6 p.n.e. prorok przepowiada, że za pięć lat ma narodzić się Chrystus. To oczywisty fałsz. Dionizy Mały swoim błędem w obliczeniach pomógł nam zweryfikować tę nieprawdę. Warto też wspomnieć, że Al 7,10 podaje błędną informację o narodzinach Jezusa w Jerozolimie.

Ten sam prorok przepowiada wyjątkowe wydarzenia, katastrofy i znaki mające mieć miejsce w czasie narodzin Jezusa. Gdy mówi on wyłącznie o znakach lokalnych, na kontynencie amerykańskim, jest jeszcze w stanie się wybronić, jednak kiedy ma na myśli także i Jerozolimę, to byłoby to jedyne źródło, które by potwierdzało taką wersję wydarzeń. Kroniki historyczne bowiem o nich milczą.

Jezus miał umrzeć według księgi 34 roku n.e. Tymczasem najpopularniejszą teorią jest rok 30 bądź też 33. Trzydziestego czwartego nie podaje się za prawdopodobny czas. Po śmierci Jezusa miały nastąpić trzy dni ciemności – brak danych wspierających te rewelacje.

Jezus objawiający się Nefitom przemawia do nich właściwie słowo w słowo zgodnie z czterema wersjami Ewangelii. Przemawiać miał w roku trzydziestym czwartym, podczas gdy pierwsza z ewangelii zostanie napisana ok. 20 lat później. Smith jest więc zwolennikiem zupełnie skompromitowanej teorii o stenograficznym, literalnym natchnieniu, w którym to autorzy Ewangelii mieli w sposób dokładny zapisać wszystkie słowa Jezusa.

Niejasny Szeol jest już w KM piekłem, z demonologią na najwyższym poziomie. Diabeł/szatan/demon (diabeł i demon – znów grecyzm – czyli anachronizm) jest już chrześcijański, po prostu jest – już to zdumiewa. Idea Kościoła znacznie wybiega poza semantykę hebrajskiego „qahal”, dociera do czasów współczesnych autorowi-oszustowi. Prorocy Smitha przeczuwają, że owe kościoły powstaną, lecz będą one kościołami greckiego diabła. Nawet i Janowy termin „antychryst” jest już używany, a także zwrot „chrześcijanie”! Idea szczęśliwego życia wiecznego i zmartwychwstania także jest już bardzo rozwinięta, podczas gdy idei nieba brak nawet w nowszych księgach (np. w aleksandryjskiej Księdze Koheleta). Tutaj natomiast i sąd ostateczny czy przyszła nieśmiertelność ciał wydają się już aksjomatem, pewnikiem dla wszystkich. Na kartach księgi znajdują się bohaterowie ateiści. Byłby to swego rodzaju fenomen, jako że w Biblii dopiero deuterokanoniczna Księga Mądrości przedstawia ateistyczne prądy, dla Żydów natomiast filozofia ta była w ogóle obca ich mentalności. Wypowiedź tą Smith datuje na 74 rok p.n.e., więc zawsze można założyć postęp filozoficzny u osiedleńców. W końcu miało minąć już ponad pół milenium od czasu zasiedlenia tych ziem.

W apokryfach nowotestamentalnych charakterystyczny jest motyw bardzo dokładnych proroctw, przesadnie wręcz szczegółowych. Zdradza to oczywiście anachronizm tychże. Proroctwa biblijne są zwykle dokładnym przeciwieństwem tego typu przepowiedni. Widać jak na dłoni, że Smith zna biblijną historię i fabrykuje proroctwa pod własny historyczny okres, przepełniony walczącymi ze sobą denominacjami. Do tego dochodzi wypaczanie religii (religio – słowo łacińskie) i spory o Biblię (tak, o Biblię – słowo greckie i zupełnie nieznane w owym czasie – współcześni Smithowi używali bardzo często tego słowa, ale Hebrajczyk użyłby słowa „Pismo”, „Prawo”). Poza tym sześć wieków przed Chrystusem kanon ksiąg świętych był niekompletny, by nie powiedzieć nieistniejący). Smith dorastał w nauczaniu, że objawienia i cuda zakończyły się w czasach apostolskich. W swojej księdze przez proroka Nefiego skrytykuje tę postawę i postara się położyć podwaliny pod swoją doktrynę, pod swoje nowe „objawienie”. Amerykanin zajmuje się także dość obszernie zagadnieniem zbawienia dzieci i tematem ze sfery limbus puerorum – tematem nieobecnym w starożytnej teologii żydowskiej, za to w chrześcijańskiej już bardzo. Widać bardzo, że zagadnienie to bardzo go zajmuje, dlatego postanowił sam sobie je wyjaśnić we własnym dziele.

Lud w Trzeciej Księdze Nefiego woła publicznie „Hosanna najwyższemu Bogu”, co również jest niemożliwe, patrząc z perspektywy ewolucji języka. Wprawdzie fragment ten Smith datuje na rok 21-22 po Chr., kiedy to słowo to mogło mieć już wydźwięk aklamacyjny i pochwalny (powszechnie tak się uznaje, ale nie bez wielu rozsądnych zastrzeżeń), ale na terenach Palestyny, nie zaś w matczynej ziemi ludu. Jerozolimscy uchodźcy z VI wieku przed Chr. przynieśli to słowo z etymologicznym znaczeniem „zbawże”, „wybaw”. Bardzo nierealne jest, aby słowo to mogło ukształtowywać się kropka w kropkę z rozumieniem współziomków Jezusa – przecież nie mieli oni żadnego, nawet korespondencyjnego kontaktu z diasporą amerykańską – według KM nie wiedzieli o ich istnieniu.

Jezus przedstawia się jako Alfa i Omega, co dla nieznających starogreckiego mieszkańców nie przedstawiało żadnego przesłania – był to zwrot po prostu nieczytelny. Mimo że lud nie posiadał izraelskich ksiąg po roku 600, a tym bardziej Nowego Testamentu, nie przeszkadza to fikcyjnemu Moroniemu mówić, powołując się na Pismo Święte, że Bóg jest „ten sam wczoraj, dzisiaj i na wieki”. Zdanie to jest cytatem z Listu do Hebrajczyków, powstałego trochę przed II wiekiem po Chr. Nieco dalej napotkać można parafrazę Pawłowego hymnu o miłości i otwarte nawiązanie do 1 J, że doskonała miłość usuwa lęk.

Smith w swojej nieszczerej bezczelności posuwa się nawet do ostrzeżeń przed fałszywymi prorokami. Może miał na myśli tych, którzy będą zręczniej kłamać i zwodzić. Ciekawe w imię czego?… Biblia jako kryterium fałszywego proroka podaje niespełnione proroctwa. Wymienię jedno z nich, bardzo charakterystyczne. Dzieło Smitha zawiera obietnicę zjednoczenia Izraela i powrót żydów do swojej ziemi w momencie nawrócenia na chrześcijaństwo. Pierwsze wydanie Księgi nastąpiło w 1830 roku. W 1948 roku żydzi, mimo braku konwersji na religię Jezusa, zaproklamowali niepodległość państwa Izrael.

Cóż można więcej dodać do tej fikcyjnej opowieści, będącej dość nieudolną biblijną powieścią, miejscami tylko godną zainteresowania? Poza ciekawym spojrzeniem na niewłaściwość chrzczenia dzieci, gdzie zauważyć można choć trochę głębszą refleksję i wrażliwość religijną, większość treści jest z punktu widzenia religijno-duchowego zupełnie bezwartościowa. Religijność Smitha nie różni się bardzo od współczesnych mu chrześcijan, jest inną propozycją, ale jakościową nie lepszą. Tym bardziej martwi liczba wyznawców Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich – ponad 10 milionów.